Mój pierwszy, prawdziwy komputer do pracy (wcześniej miałem nieprawdziwe komputery do studiowania) kupiłem gdzieś około roku 2014 - lekko licząc ponad 11 lat temu. Ponieważ pracowałem już wtedy jako programista iOS, nauczony doświadczeniami poprzednich zakupów, postanowiłem "wymaksować" mój najnowszy komputer, i tak oto pewnego pięknego dnia 31 marca 2014 roku stałem się posiadaczem 13-calowego MacBooka Pro A1502. Jak na tamte czasy, wspaniała konfiguracja.
Czas sobie płynął, ja pracowałem nad coraz większymi projektami, ale komputer dawał radę. Nawet po tym, jak Apple przestał wspierać ten model na wersji macOS Big Sur, wspaniali ludzie z OpenCore Legacy Patcher (OCLP) umożliwili mi wgrywanie coraz to nowszych wersji systemu - oczywiście nie bez stopniowej utraty stabilności i szybkości działania. No ale nadal było znośnie.
Jednak jakieś dwa lata temu mój ówczesny pracodawca udostępnił mi do pracy nowego MacBooka bez MDMa, i tak moja trzynastka wylądowała najpierw na regale, a potem u osoby trzeciej.
Kilka dni temu komputer do mnie wrócił i coś mnie natchnęło, żeby spróbować jeszcze raz wgrać tam możliwie najnowszy system operacyjny, i zobaczyć jak to będzie działać. Można go więc potraktować jako taki mini-tutorial do OCLP, ale tak naprawdę to nie - a dlaczego, będzie na końcu posta.
Zasada działania OCLP jest w sumie bardzo prosta. Każda kolejna wersja macOS usuwa jakieś sterowniki, biblioteki, zmienia jakieś ustawienia, przez co niektóre komponenty w starych komputerach po prostu przestają być obsługiwane, aż do momentu, w którym system nawet się nie uruchamia. OCLP identyfikuje i łata te wszystkie dziury w taki sposób, że instalacja nowego systemu staje się możliwa, a sprzęty domyślnie nieobsługiwane, z powrotem są przez system widziane. Szczegółowa rozpiska tego, co OCLP robi, jest dostępna na stronie projektu. Instalacja OCLP również jest relatywnie prosta. Po zainstalowaniu aplikacji, naszym oczom ukazuje się proste menu z dosłownie kilkoma opcjami, przez które bardzo precyzyjnie przeprowadza nas dostępna na stronie instrukcja.
W moim przypadku nie było tak kolorowo - chociaż ostatecznie udało się zainstalować możliwie najnowszą wersję systemu - macOS Sequoia. No więc jak to było?
Na sam początek MacBooka postanowiłem zresetować do fabrycznych ustawień. Oznaczało to, że z dysku odzyskiwania zainstaluje się ta wersja systemu, która była dostępna w dniu zakupu. W 2014 roku była to wersja OS X Mavericks 10.9.5. Gdy system wstał, to od razu nostalgłem. Kolejnym krokiem była instalacja OCLP. Do instalacji wszelkich programów na macOS używam Homebrew, więc otworzyłem przeglądarkę, wpisałem adres - i dostałem w twarz błędem, że certyfikat nieważny, i nie połączę się z internetem. Nawet nie chciało mi się myśleć, jak to naprawić, przypomniałem sobie za to, w jaki sposób robiłem to ostatnio - aktualizacja do oficjalnie wspieranej najnowszej wersji systemu. Tak jak pisałem na początku, jest to macOS Big Sur, więc zgodnie z instrukcją od Apple otwieram aplikację AppStore, wpisuję w wyszukiwarkę "Big Sur" - i nie widzę żadnego Big Sura. I to nie tak, że nie widzę niczego, owszem są trzy najnowsze wersje systemów, gotowe do pobrania, które nigdy nie zainstalują się na tym komputerze, ale tego jednego, którego potrzebowałem - nie ma.
Dobra, na stronie https://developer.apple.com/download/ na pewno jest do pobrania obraz instalatora, 12 lat doświadczenia zawodowego z oprogramowaniem Apple'a mnie w tym upewniało, no ale jednak się pomyliłem. Na tyle, na ile miałem cierpliwości żeby szukać, nie znalazłem w żadnych oficjalnych zasobach żadnej strony, z której mógłbym pobrać ten plik. To znaczy, jest sobie taki link https://apps.apple.com/pl/app/macos-big-sur/id1526878132, który teoretycznie pozwala mi "pobrać sobie" instalator, ale na starym komputerze nie działa - aplikacja nie znajduje się w AppStore, a na nowym nie działa - zamiast tego otwiera się systemowe okno aktualizacji z informacją, że system jest nieobsługiwany. Ostatecznie udało mi się znaleźć jakąś nieoficjalną, relatywnie nieszemraną stronę, na której dostępny był link do pobrania obrazu z serwerów Apple'a, który na wszelki wypadek uwiecznię również na tym blogu, gdyby znowu coś miało z internetu zniknąć: http://swcdn.apple.com/content/downloads/14/38/042-45246-A_NLFOFLCJFZ/jk992zbv98sdzz3rgc7mrccjl3l22ruk1c/InstallAssistant.pkg.
Mając plik instalatora, stworzenie bootowalnego USB jest bardzo proste i ogranicza się do odpalenia jednej komendy w Terminalu:
sudo "/Applications/Install macOS Big Sur.app/Contents/Resources/createinstallmedia" --volume /Volumes/USB
Instalacja systemu Big Sur na starym komputerze odbywa się bezproblemowo i voila! Po godzinie możemy w końcu zacząć pracę z OCLP! Tym razem przeglądarka zadziałała, instalacja Homebrew się powiodła, instalacja OCLP komendą w Terminalu brew install opencore-patcher również. Następnie przejście przez instrukcję, przeklikanie się przez aplikację, około sześciu restartów komputera i mamy to - macOS Sequoia na komputerze z 2014 roku!
Połączyłem komputer z siecią Wi-Fi, zainstalowałem Firefoxa, odwiedziłem testowo kilka stron. Okazuje się, że macOS z 2024 roku na MacBooku z 2014 roku to nie jest najlepsze na świecie połączenie. Komputer działał nieużywalnie wolno. Oczywiście wszystko działało poprawnie, ludzie stojący za OCLP zrobili doskonałą robotę, ale pewnych ograniczeń, takich jak absurdalnie wysokie wymagania nowoczesnych systemów, po prostu nie da się przeskoczyć. A może się da?
Bo tak sobie pomyślałem: zaraz, to nie może być tak, że komputer z procesorem Intel Core i5, 16 GB RAM i dyskiem SSD nie może uciągnąć dosłownie gołego systemu operacyjnego z zainstalowaną jedynie przeglądarką.
I w tym momencie skierowałem swoje myśli w stronę Linuxa. A konkretnie, w stronę Fedory Workstation. Fedorę wybrałem po przeczytaniu tych dwóch wątków na forum Fundacji "Internet: Czas działać", w której sobie czasami działam w internecie. Pobranie obrazu z internetu, stworzenie instalacyjnego pendrive'a za pomocą Etchera, prosty proces instalacyjny na MacBooku, i system działa.
I to jak działa! Komputer działa płynnie, nie zacina się, uruchamia się poprawnie, obsługuje wszystkie podstawowe peryferia (wszystkich wszystkich nie sprawdzałem), wygląda świetnie. Jedyną czkawką, na jaką się natknąłem, był brak sterowników do adaptera Wi-Fi, a ponieważ w tym komputerze nie ma gniazda Ethernet, musiałem posiłkować się kartą sieciową USB, ale sterowniki były dostępne, a po ich instalacji internet działa bezprzewodowo i bezproblemowo. W tym momencie jest to praktycznie pełnoprawnie i sprawnie działający komputer o nienajgorszych parametrach i wydajności, wysokiej rozdzielczości ekranie (tutaj Apple naprawdę robi dobrą robotę). Teraz ten komputer znowu jest w pełni całkowicie używalny.
I podczas całej tej przygody naszło mnie kilka refleksji.
OCLP to wspaniała inicjatywa. Istnieją na tym świecie ludzie, którzy są w stanie poświęcić niezliczone ilości czasu, żeby przywrócić pełną użyteczność sprzętowi, który producent przestał wspierać. O ile w przypadku mojego komputera dzisiaj to już nie ma sensu, o tyle jeszcze te kilka lat temu z powodzeniem korzystałem z aktualnych wersji macOS po tym, jak Apple powiedziało mi, żebym spadał.
Gdy myślę o tym, dlaczego w pewnym momencie producent przestaje wspierać dany produkt, przychodzi mi do głowy wiele powodów. Sztuczne ograniczanie aktualizacji zwiększa sprzedaż nowych komputerów - czy jest to cyniczne? Jest. Czy jest to niemoralne? Moim zdaniem ciężko to udowodnić. Wymagania nowych systemów są zbyt duże, by stare komputery im podołały. Tutaj też można się obrażać, że po co pchać do systemu tak ciężkie rzeczy, żeby potrzebował petabajtów pamięci, albo nie obrażać, bo chce się mieć interfejs tak piękny jak Windows Vista. Koszty utrzymania starych systemów nie opłacają się biznesowo - sensowny argument dla firmy, której celem jest zarabanie pieniędzy. Starsze urządzenia nie mają odpowiednich zabezpieczeń sprzętowych - połowicznie mogę się zgodzić, enklawy bezpieczeństwa to coś, co moim zdaniem powinien mieć każdy komputer.
Całe szczęście, że na komputery można sobie wgrać dowolny system. A systemów operacyjnych na komputery osobiste jest od groma, można je dobrać pod dowolnym kątem: możliwości sprzętu, preferencji interfejsu, docelowego użytkowania. Tutaj znowu można się zachwycić tymi wszystkimi ludźmi pracującymi nad Fedorą, Waylandem, GNOMEm i milionem innych wynalazków, które dla zwykłego zjadacza chleba są dostępne za darmo, i w wysokiej jakości. Jakimś koszmarnym zrządzeniem losu ta wolność została nam prawie całkowicie odebrana, jeśli chodzi o telefony, które aktualnie są podstawowym urządzeniem cyfrowym dla prawdopodobnie większości ludzi. Więc cieszmy się z tej wolności i korzystajmy tak długo, jak tylko się da.
Teraz mogę ze spokojem odłożyć MacBooka z powrotem na regał.